Wspomnienia z dnia 1 kwietnia 2025 r.

 1. Rano wstałem, zły że zmieniono czas. Nie wysypiam się, musiałem spać do 8mej, żeby nie wstać o dawnej szóstej rano, a po zmianie nowoczasowej eurokołchoźniczej- 7 rano. Oczywiście o owej 8 rano nigdzie nie mogłem nic kupić do zjedzenia. Ja nie stołuję się w żabce, a spałem w hostelu, gdzie jacyś hindusi strasznie chrapali w nocy. Nie wiem czemu następnej nocy tez spałem w hostelu i jakoś nikt nie chrapał...No taka masakra była, nie wyspałem się. A podobno sam chrapię, łapię sie na tym. 

2. Nigdzie nie było nic do jedzenia. Kupiłem bilet na autobus i na głodzie pojechałem na lotnisko. W bardze na lotnisku, w costa cafe, zapłaciłem 76 złotych za dwa wrapy vegan i dwie porcje sosu. Nie narzekałem, we Włoszech po przylocie zapłaciłbym tyle samo lub więcej. W ogóle nie znalazłbym nic vegan. Jak znaleźć żarcie na weganie o 8.11 rano? We Wrocławiu koło dworca nie znalazłem. Co ktoś w ogóle ma zjeść?

3. Zostawiłem hulajkę w hostelu w salonie bo nie miałem jak jej zabrać na lotnisko. Na lotnisku nie przewidzieli że ktoś mógłby próbować wybrać się tam hulajnogą, więć są parkingi dla aut, ale nie ma dla hulajnóg, jakiegoś boksu. Jej się nie da przypiąć za kółko czy za cokolwiek bo można daną część odkręcić w 10 do 30 sekund. 

4.  W kolejce do czeckinu musiałem zabrać na siebie owinąć wokół pasa prześmierdły ochraniacz, bo był zbyt duzy i torba mogłaby zbyt dużo miejsca zajmować, a sprawdzali czy ktoś nie bierze zbyt dużych toreb. Jeden pan zrobił zakupy w lotniskowych sklepikach i musiał je zostawić bo miał za dużo bagażu. Kiedyś można je było zabrać do samolotu ale zasady zmieniono.Podczas lotu raczej odsypiałem.

5.  Na miejscu od razu poszedłem na pierwszy z brzegu autobus - okazał się pospieszny za 5 euro, przepłaciłem bo bilet był ważny 2 dni a ja nie wiedziałem. Jechałem nim 10 minut do dworca w Treviso. Potem kupiłem bilet w kasie, i wpadłem w roboty budowlane na dworcu. Przejścia podziemne byly pozamykane. Nastolatki w bluzach i spodniach z Trapstara biegali wprost po torach. Nie biegam po torach, boję się, pociąg mi ucieka sprzed nosa, ale jest kolejny za 10 minut. Jadę nim do Wenecji. Wyglądam za okno, trwa przycinanie drzew wzdłuż torów, o dziwo , tutaj nie wycina się ich ale docina na rodzaj "kolejowego bonzai", żeby było drzewo, ale nie za wysokie. U nas by wycięli do zera, tutaj hodują wymyślne drzewne dziwolągi. 

 6. Wenecja Santa Clara. Poprosiłem w kasie bilet na plac San Marco, ale dostałem tylko kolejowy, bez tego kolejowo- promowego. Nie wziąłem tramwaju wodnego vaporetto. idę z buta,  już w pociągu miejscowa ludność pomagała mi znaleźć gdzie jest opera. Jakiś młody student ekonomii dojeżdżał do Wenecji na studia, jechał godzinę pociągiem z kierunku Udine. Uniwerek był zaraz koło dworca. Mnie pokazano gdzie jest ów teatr, gdzieś koło placu san Marco. Bładzę w labiryncie uliczek, na szczęście sa one opisane. Po około półtorej godziny spacerach po zakamarkach i objaśnień miejscowych- docieram bez żadnej mapy pod teatr operowy.

7. W kolejce do kas stoi mnóstwo osób, a ja jestem przerażony bo na operę wieczorna zostało tylko jedno miejsce. Pani przede nmną kupowała ze 3 bilety naraz dla siebie na różne spektakle. Ja kupiłem bilet mówiąc łamanym włoskim. Ludzie - jak mówisz po włosku, trochę nie rozumieją że jednak nie jesteś Włochem, i ci mówią bardzo szybko. Poprosiłem o miejsce "con visibilita", z widocznścią, ale na wieczorną operę te miejsca były drogie, po 180 euro, więc wziąłem tańsze miejsce z ograniczona widocznością w loży królewskiej. Zapłaciłem 30 euro. Kolega ostatnio chciał swojej żonie kupić bilet do opery w Londynie, cena to było 200 funtów, jakieś 1000 złotych. Ja swoje 130 euro zapłaciłem bez maruszenia, po prostu ceny poszły do góry i tyle taka rozrywka we Włoszech teraz kosztuje. Rozmawialem o tym przez telefon z moim tatą, był przerażony że zamierzam tyle zapłacić za bilet do opery i trochę nie rozumiał współczesnych cen. Zresztą jak z nim byłem we włoskiej operze to kupował miejsce wysoko na balkonach, byle nie zapłacić za dużo, choć go było stać na lepsze miejsca. Pamiętam tamtą operę, była to opera z 1995 roku,  Thomas Adès: "Powder Her Face", wystawiona w środku tygodnia, przy dość pustej sali gdzieś w mniejszym mieście północnych Włoch, księżna robiła fellatio na scenie. 



Fot. Opera "Powder her Face" w teatrze miejskim w Bolonii, cc Wikipedia

ciąg dalszy nastąpi.

opr. AF

 





Komentarze