Wspomnienie z dnia 13 i 14 maja 2025. Władza głucha na kulturę.

Wstałem o 6 rano, myłem się, spałem u franciszkanów. Oddałem klucz na recepcji, martwiąc się że zamokły drzwi łazienki i ciężko się zamykały. Tak lekko im popsułem, ale tylko trochę. 

Złapałem stopa już przed wyjściem z oazy franciszkańskiej. Jej mieszkaniec, naukowiec badający raka mnie zabrał. Moja opinia o raku jest taka że wywoływany jest jako efekt pasożytów w ciele, i że naukowcy to opisujący - jako niewygodni dla karteli oszustów- po prostu giną, są chyba jakby zabijani. Rozmawialiśmy o powodach raka, opisywałem mu jak wygląda oczyszczanie ciała z toksyn w terapiach uzdrowicieli, jak wygląda leczenie ziołami w tych uzdrawiających terapiach, on mi opisywał co znalazł na ten temat. Że jakby są uszkodzone białka, że to uszkodzenia białek - genetyczne- są powodem, a te białka same się próbują naprawić szukając odpowiednich aminokwasów by się odbudować. Opisywał też że ważne jest odpowiednie samopoczucie pacjenta, brak stressu. 

Łaziłem po centrum południowowłoskiego miasta. Poszedłem do muzeum, by oglądać przepiękne kratery. Antycznych alkoholików kładziono do grobów z całym zastawem naczyń w jakich urzadzał domowe sympozja, wspólne biesiady. Oj, topowa sztuka wykwintna były te naczynia. Pięknie zdobione na przykład w sceny z ówcześnie popularnych sztuk teatralnych, można nawet zgadnąć, z jakich to sztuk o jakim tytule- bo za bogaczem na wycieczce wlecze się obarczony jego tobołami- sługa. 

Zwiedzałem ciasne a wąskie uliczki w których mieszkali zżyci z sobą sąsiedzi, suszący pranie wprost na ulicy przed domem, zbyt ciasnej na samochody. Te miasta są pełnie wdzięku, ludzkiej skjali, bliskości i uroku, ludzie w nich są chyba szczęśliwsi niż w patokulturze samochodu, w świecie zrobionym dla makroskali osobowych aut. Oni w tych miastach żyja powoli, żyją dłużej. Kultura slow, kultura powolności.

Poszedłem szukać sklepu firmy sprayground, chciałem kupić pamiątkę. Wydałem na torbę męską tyle co na całą wycieczkę. No cóż, przesadziłem. Od razu potem poszełem na samolot, wziąłem tani i powolny autobus, na lotnisku kupiłem sporo wody, ze 2 butelki,. Była droga ale bardzo smaczna ta woda. Po przyjeżdzie pojechaliśmy z lotniska wprost do ogrodu botanicznego na wyczieczkę. Moi gospodarze zostawili mnie pod operą, poszedłęm po raz drugi w tym tygodniu na "Rigoletto". Następnego dnia także poszedłem na operę, na koncert arii włoskich w wykonaniu dyplomantów z lokalnego konserwatorium. Pan grał na klawesynie, grano na skrzypcach etc, a dyplomanci tak świetnie śpiewali, że mnie ciarki przechodziły raz za razem, miałem gęsią skórkę chyba z 10 razy. 

U nas operę zamknięto, nie ma jej już, ale w mieście kształci się śpiewaków operowych. Niezłe, co? Wystąpiłem po tym koncercie na lokalnym forum kultury, gdzie zabrałem głos machając programem ich koncertu i dopominając się że skoro w Gruenberg in der Niederschlesien była opera, zaistniała taka instytucja, to może warto ją wznowić za czasów polskiej kolonizacji tego miasta. Wiem że mówiłem do ściany, Że władza jest głucha na potrzeby kultury, woli zbudować kolejną obwodnicę poprzedniej już zakorkowanej obwodnicy zamiast sali do wystawiania opery czy spektakli teatrów przyjezdnych. Nie zasługujemy na tak straszny los i takie straszne rządy.

opr. AF 



Komentarze