Krzysztof Fedorowicz o upadku Zielonej Góry jako idei



O znaczeniu miasta stanowi jego bagaż: historii, tradycji przejawiającej w tworach kultury materialnej i życiu codziennym, a także ten związany z krajobrazem i klimatem. Jest też coś mniej uchwytnego, a mianowicie genius loci. Ów duch miejsca, którego można odnaleźć pośród rosnących w rzędzie lip czy w wąskiej uliczce prowadzącej na szczyt wzgórza.
Fernand Braudel, autor terminu długiego trwania dowodził, że sens otaczającego nas świata zobaczymy wtedy, gdy spojrzymy nań właśnie z perspektywy czasowej, uwzględniającej te wyżej wymienione aspekty.
Mówiąc o współczesnej Zielonej Górze, nie bez powodu przytaczam myśli francuskiego uczonego: żeby przekształcać żywą materię miasta, najpierw trzeba ją zrozumieć. Wczytać się w to wszystko, co składa się na jego dziedzictwo.
Innymi słowy, miasto będzie się rozwijać i przyciągać inwestorów, jeśli stanie się wyraziste i spojrzy w przeszłość jak w lustro. Bo ludzi pociąga piękno i świetnie opowiedziana historia. A z Zieloną Górą związana jest – powiedziałbym – cudowna opowieść. Szczególna i działająca dziś kreatywnie, inspirująco.
Z perspektywy długiego trwania zielonogórski fenomen należy do tradycji rzadko występującej w naszej szerokości geograficznej. Mamy tutaj najłagodniejszy klimat w Polsce, a w materię miasta wpisana jest uprawa winorośli.
Dziś jednak te tropy ulegają zatarciu, odchodzą w cień. Problem w tym, że władze nie patrzą w lustro tradycji, a rozwój pojmują wąsko: jako wciskanie bloków między starą zabudowę i zabetonowywanie terenów służących rekreacji.

Komentarze