„Radny kontra Banksy: Bitwa o Mury Zielonej Góry”
Jak pewien radny miejscy postanowił zostać kuratorem sztuki ulicznej i co z tego wynikło (spoiler: chaos, wyprowadzki i epistolarna wojna o graffiti).
Zielona Góra, Miejska Galeria Zamalowań — specjalny raport kulturalno-polityczny.
W Zielonej Górze, mieście niegdyś znanym w światowym katalogu streetartu (serio, było w dziale „Zielona Góra”), doszło do zjawiska, które można by nazwać... Bitwą o mur. Ale nie chodzi tu o Pink Floydów, tylko o prawdziwe, zielonogórskie ściany, kamienice i inne powierzchnie „eksponacyjne”.
Według informacji, które otrzymaliśmy od wydawcy, artysty amatora, byłego mieszkańca, aktywisty i nieformalnego rzecznika ludzi z puszką farby — Adama Fularza — pewien radny miejski postanowił zostać samozwańczym krytykiem sztuki. Nie mając doświadczenia artystycznego, nie odróżniając fresku od wrzutu, zaczął realizować własną wizję estetyki miejskiej. I to z rozmachem.
Zamiast „wernisaży” — zamalowania, zamiast stypendiów — groźby
Z relacji Fularza wynika, że artyści młodego pokolenia zaczęli po tym zdarzeniu uciekać z Zielonej Góry niczym Banksy z policyjnej obławy. Jeden z nich — jak informuje autor listu — sprzedał mieszkanie, spakował puszki i wyniósł się z rodziną do Poznania, gdzie podobno są jamy do malowania, a urzędnicy nie nękają ludzi za graffiti. Wrócił dopiero niedawno, po latach życia w Poznaniu.
Co gorsza, zdaniem skarżącego, radny miał oferować wsparcie finansowe artystom w zamian za... donosicielstwo. Cytując klasykę z maila: „Pieniądze się znajdą — jak powiesz, kto jeszcze maluje po ścianach”. Brzmi jak casting do policyjnej wersji „Top Model”.
Zamach na kulturę czy wojna pokoleń?
Jak twierdzi autor skargi, radni „z pokolenia analogowego” nie rozumieją sztuki współczesnej. Nie chodzą na wystawy, nie odróżniają graffiti od malowidła na poziomie z podstawówki, ale ochoczo zamalowują wszystko, co nie pasuje do ich wizji sztuki lat 90. Na pytania o kwalifikacje artystyczne radnych — brak odpowiedzi. Na wniosek o wykaz szkoleń z zakresu sztuki ulicznej — cisza.
Mural jak cios w establishment
Jedno z „bazgrołów”, które wzbudziło gniew radnego, znalazło się... na wystawie sztuki współczesnej. Zdaniem niektórych, miało wartość rynkową kilku tysięcy złotych. Co zrobiono? Oczywiście — zamalowano. Fularz domaga się teraz, by Radni nie mogli samodzielnie decydować o niszczeniu graffiti. Proponuje, by o tym decydował kurator sztuki lub konserwator zabytków. Bo co jeśli zniszczą dzieło kogoś, kto za pięć lat będzie wart dużo więcej?
opr. SztInt. popr. AF
Komentarze
Prześlij komentarz